14 grudnia 2009

Czerwone jak niebo



Ta historia wydarzyła się naprawdę i jej bohater istnieje. Kim jest? Nie zdradzę. Film opowiada o chłopcu, który w wypadku traci wzrok. Rodzice muszą wysłać go do szkoły dla niewidomych, bo w tych czasach nie było jeszcze klas integracyjnych. Dyrektorem zakładu też jest niewidomy, który traktuje i siebie i innych jako kaleki bez przyszłości. Chłopcami jednak opiekuje się Wychowawca. Jego postać zrobiła na mnie takie wrażenie, że użyję wielkiej litery. Wychowawca nie jest niewidomy. A raczej jest jedynym widzącym. Daje możliwość rozwoju, daje narzędzia, pomaga przekraczać bariery, traktuje wychowanków poważnie, jako osoby pełne. Trudno jest pokazać zdesperowanemu Mirco, że może się rozwijać mimo swoich ograniczeń. Wychowawcy jednak udaje się zrobić dużo więcej: pomaga mu nie tylko nie skupiać się na tym, czego nie ma, ale na tym, co właśnie dzięki temu brakowi odkrywa. "Kiedy jestem w filharmonii, zamykam oczy, by słyszeć lepiej." Chłopiec dzięki swojej pasji, którą realizuje wspierany przez Wychowawcę - Przyjaciela, szybko gromadzi wokół siebie grupę towarzyszy zafascynowanych pewnym projektem. Współpracuje z nim także dziewczynka z sąsiedztwa. Jest więc wszystko, czego potrzeba do szczęścia: przyjaźń, miłość i wiara w to, że życie ma sens. Ciekawe zakończenia, co ważniejsze, że prawdziwe!
Film dla tych, którzy nie wierzą, że nie mając tego co inni, nie są skazani na przeciętność. I dla wychowawców. Polecam i zapraszam do dyskusji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz