Ponieważ ogórki i grzybki nie poddały się inkulturacji (tu uważa się takie rzeczy za zepsute), zjadłyśmy je we własnym zakresie, nie mając wyrzutów sumienia ;) ale kisielkami podzieliłyśmy się dzisiaj ze wspólnotą. "Dolce polacco" było "buono".
Taki mały gest. A taki ważny. Mam siostry, które o mnie myślą.
Ajajaj....ten smak, to prawda, kraina skarbów:) Dzięki za możliwość "współdzielenia słoiczków" ;) B.
OdpowiedzUsuńod kilku miesiecy doswiadczam malych radosci smakowania produktow z Polski...
OdpowiedzUsuńdziwne to bo nigdy nie przepadalam z a slodyczami a ostatnio miekko na sercu sie zrobilo jak zobaczylam na targu polskie krowki cale 50 kč kosztowaly ...
ciesze sie z nowego siostrzanego bloga na jaki tutaj trafilam
pozdrawiam
bede zagladać...
a w Jerozolimie, wyobraz sobie, ze kiszone ogorki i przerozne salatki kiszone i kwaszone na porzadku dziennym, co nie znaczy ze mamy je we wspolnocie :(
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie z Polski!!!!
OdpowiedzUsuńRadosna
IMSA
www.cjc.blog.onet.pl
tu się jakiś zastuj zrobił... czyżby ten blog miał być tylko na czas pobytu w Wiecznym Mieście? A potem to już nic się nie dzieje? Nic nie widać i nie słychać? Pozdrawiam i życzę wytrwałości pomimo trudności.
OdpowiedzUsuńHeh, aż ślinka kapie :) hmmm dobrze Siostrzyczki, że nie pamiętacie czasów, kiedy nawet na takie rarytasy nie można było sobie pozwolić :( Gosia Porada
OdpowiedzUsuń