23 listopada 2009

Rzym z okna autobusu

Rzym. Nazwałabym go „miasto niczyje”. Jakby nikt o nie nie dbał. Brudno i niesamowite korki, wszystko piszczy i trąbi. Hałas. W autobusie spotkasz niewielu Włochów, za to wielu Hindusów i Chińczyków. Drzemią sobie na siedzeniach podczas jazdy. Pracują na stacjach benzynowych, sprzedają pod bazylikami chusty i szale, a na przejściach dla pieszych chusteczki, gazety i co tam jeszcze. Na światłach myją szyby zatrzymującym się samochodom. Podziwiam ich za ciężką pracę i pogodny sposób bycia, mimo zmęczenia „walką o przetrwanie”. Są też Murzyni, szczególnie Marokańczycy, którzy przedostają się na półwysep na tratwach i pontonach. Jeśli przeżyją podróż, zarabiają tu sprzedając torebki, paski i wachlarze. Noszą ich olbrzymie ilości zarzucając sobie na plecy ogromne toboły. Rozkładają się z tym gdziekolwiek, szczególnie w pobliżu stacji metra, przeganiani z miejsca na miejsce przez straż miejską. Grupy turystów z całego świata snują się między jedną słynną budowlą a drugą. Jasne głowy Szwedów wystają zawsze znad tłumu, niscy Azjaci ze słuchaweczkami na uszach robią masę zdjęć... Czasem przechodząc obok jakiejś grupy mówiłam sobie „to Polacy” i wsłuchiwałam się w melodię języka starając się wyłąpać jakieś dzwięki. Prawie zawsze trafiałam. Takie to dzisiejsze Wieczne Miasto. Kalejdoskop ras i kultur...

Ale kiedy z tego hałasu wejdziesz na dziedziniec jakiejś antycznej chrześcijańskiej świątyni, ogarnia Cię nagle nieopisana aura tamtych czasów i czujesz jak rośnie w tobie... nie mogę tego nazwać inaczej jak tylko: „miłość do Kościoła”. Czujesz, że tu są twoje korzenie, te ulice, te miejsca, znane z Dziejów Apostolskich i literatury... odnosisz wrażenie, że jesteś częścią tego wszystkiego... dlatego warto przyjechać tu choć raz w życiu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz