Chcę dziś napisać o mojej cytrze. Trudno mi się na niej gra. Ale nie ze względu na technikę, bo to jeden z najłatwiejszych instrumentów – nie trzeba układać akordów, wystarczy uderzać delikatnie w struny. No właśnie… wystarczy tyle… Czasem to, co najprostsze sprawia najwięcej problemów (szczególnie w moim przypadku – i tu słyszę już śmiech co niektórych). Akompaniament cytry nie prowadzi śpiewu wspólnoty, nie nadaje jej rytmu. Podaje tylko ton a potem delikatnie jej towarzyszy. Delikatnie - kaskadą dźwięków jak kropelki. Wspólnota sama utrzymuje rytm a ja w niego wchodzę, daję się ponieść z prądem śpiewu. Struny muszą mieć czas aby wybrzmieć. Kiedy jesteśmy podzielone na dwa chóry, uczymy się siebie słuchać. Każdy ma swój czas mówienia i swój czas słuchania. To uczy dialogu. I pokory. I cierpliwości. I zależności od wspólnoty, takiej zdrowej i życiodajnej zależności, która sprawia, że staje się częścią czegoś. Czegoś, co staje się także moim, co ja również tworzę sobą. Śpiew Psalmów wiele mnie uczy…
Piękny instrument...kiedyś słyszałam jego dźwięk oglądając nabożeństwo Wspólnot Jerozolimskich w satelitarnej TV i...bardzo mnnie urzekł :) :) ściskam Cię Oluś gorąco :)
OdpowiedzUsuńNo proszę, nawet nie pomyślałbym, że gra na cytrze może tyle nauczyć :) Na pewno jest to piękny instrument, bo biblijny. Pozdrawiam serdecznie, z Panem Bogiem! :)
OdpowiedzUsuńTak, to piękny instrument, choć tak naprawdę nie wiemy, czy cytra, na której grał król Dawid wyglądała właśnie tak. Pozdrawiam również, z Bogiem!
OdpowiedzUsuń