24 listopada 2009

Paczka z Polski

Pewnego dnia dostałyśmy paczkę z Polski. Żywnościową. Przyjechała w bagażniku, czyli tak zwaną "okazją". Takie to to zwykłe, kto by pomyślał, ot, pudełko po makaronie, a w środku... kraina czarów! Słoiczek ogórków kiszonych. Tenże grzybków. Musztarda wyborowa. Kisielki i barszczyki pt. "Gorący kubek". Ryż preparowany. Oraz 8 kostek "Rosół z kury". W paczce liścik, którego treść brzmiała mniej więcej tak: były czasy, kiedy to z zagranicy do Polski przysyłało się paczki, teraz czasy się zmieniły, przesyłamy wam to, zebyście nie zapomniały smaku Polski, smacznego, wracajcie, czekamy, wasze siostry (tu podpisy).

Ponieważ ogórki i grzybki nie poddały się inkulturacji (tu uważa się takie rzeczy za zepsute), zjadłyśmy je we własnym zakresie, nie mając wyrzutów sumienia ;) ale kisielkami podzieliłyśmy się dzisiaj ze wspólnotą. "Dolce polacco" było "buono".

Taki mały gest. A taki ważny. Mam siostry, które o mnie myślą.

Nocne życie

Dziś w nocy adorowałam Jezusa od 24.00 (każda zapisuje się na godzinę).
Myślałam o wszystkich, dla których ta noc jest ciężka. O tych, którzy nie mogą spać z bólu. O tych, którym nie pozwalają zasnąć problemy, niepokój... O tych, którzy tej nocy chcą popełnić samobójstwo. O tych, których tej nocy po raz kolejny zwycięży jakikolwiek nałóg. Którzy dokonują jakiejkolwiek przemocy.

O pełniących dyżur w szpitalach, o pracujących na nocnej zmianie. O tych, którzy noc spędzają na nauce, bo w dzień muszą pracować. O tych, którzy tej nocy przyjdą na świat. I o tych, którzy się poczną tej nocy, aby się mogli urodzić. O tych, którzy czuwają przy maszynach drukarskich, by rano w kioskach mogły pojawić się dzienniki -oby przyniosły dobro i prawdę.

O wszystkich, którzy tej nocy także trwają na modlitwie. O każdym człowieku, który tej nocy będzie musiał dokonać jakiegoś wyboru. I o tych, którzy się już nie obudzą.

Była taka noc, w Getsemani, kiedy Człowiek modlił się z wielkim wysiłkiem o wytrwanie. I został wysłuchany.

23 listopada 2009

Rzym z okna autobusu

Rzym. Nazwałabym go „miasto niczyje”. Jakby nikt o nie nie dbał. Brudno i niesamowite korki, wszystko piszczy i trąbi. Hałas. W autobusie spotkasz niewielu Włochów, za to wielu Hindusów i Chińczyków. Drzemią sobie na siedzeniach podczas jazdy. Pracują na stacjach benzynowych, sprzedają pod bazylikami chusty i szale, a na przejściach dla pieszych chusteczki, gazety i co tam jeszcze. Na światłach myją szyby zatrzymującym się samochodom. Podziwiam ich za ciężką pracę i pogodny sposób bycia, mimo zmęczenia „walką o przetrwanie”. Są też Murzyni, szczególnie Marokańczycy, którzy przedostają się na półwysep na tratwach i pontonach. Jeśli przeżyją podróż, zarabiają tu sprzedając torebki, paski i wachlarze. Noszą ich olbrzymie ilości zarzucając sobie na plecy ogromne toboły. Rozkładają się z tym gdziekolwiek, szczególnie w pobliżu stacji metra, przeganiani z miejsca na miejsce przez straż miejską. Grupy turystów z całego świata snują się między jedną słynną budowlą a drugą. Jasne głowy Szwedów wystają zawsze znad tłumu, niscy Azjaci ze słuchaweczkami na uszach robią masę zdjęć... Czasem przechodząc obok jakiejś grupy mówiłam sobie „to Polacy” i wsłuchiwałam się w melodię języka starając się wyłąpać jakieś dzwięki. Prawie zawsze trafiałam. Takie to dzisiejsze Wieczne Miasto. Kalejdoskop ras i kultur...

Ale kiedy z tego hałasu wejdziesz na dziedziniec jakiejś antycznej chrześcijańskiej świątyni, ogarnia Cię nagle nieopisana aura tamtych czasów i czujesz jak rośnie w tobie... nie mogę tego nazwać inaczej jak tylko: „miłość do Kościoła”. Czujesz, że tu są twoje korzenie, te ulice, te miejsca, znane z Dziejów Apostolskich i literatury... odnosisz wrażenie, że jesteś częścią tego wszystkiego... dlatego warto przyjechać tu choć raz w życiu.

19 listopada 2009

Moja międzynarodowa wspólnota

Kilka ostatnich miesięcy przeżyłam w międzynarodowej wspólnocie. Innymi słowy doświadczałam "rzeczywistości wielokulturowej". No, łatwe to nie jest, ale horyzonty poszerza. Pozwala wyjść z własnych schematów, poza własny punkt widzenia. Nieustanny wysiłek komunikowania, obustronny: zrozumieć i być zrozumianą. Nie mam na myśli oczywiście tylko bariery języka. W konfrontacji z innymi odkrywa się swoje ograniczenia, ale też i dary, których bym się w sobie nigdy nie spodziewała.
Czytając św. Pawła bardziej rozumiem teraz jego poszukiwania tego, co naistotniejsze, odróżniając od tego, co zbędne. On pierwszy stanął przed zadanie tworzenia wspólnot chrześcijańskich z przedstawiacieli różnych kultur. O tym, jak często nad tym myślał, świadczy, jak często o tym pisze. W każdym razie - bogatsza wracam.

18 listopada 2009

Cisza mojego domu






Stoisz ze mną
przed moim domem.
Jest cicho i ciepło.
Przedmieścia Rzymu.
Listopad.
W Polsce śnieży.

Jeszcze zanim wrócę, i dotknę tego śniegu, do którego już tak bardzo tęsknię,
chcę rozpocząć swoją opowieść.
bo "nie możemy nie mówić o tym, cośmy widzieli i słyszeli"...